Karolina
Pierwszym objawem był uporczywy kaszel. Nie pomagały nawet leki przepisane mi przez lekarza pierwszego kontaktu. Kaszel nie tylko się utrzymywał, ale i nasilał. Doszło osłabienie i utrata masy ciała. Zdiagnozowana zostałam w 2014 roku. Pierwsza reakcja? Szok i niedowierzanie: „Przecież ja mam dopiero 28 lat i nigdy nie paliłam papierosów! Prowadziłam zdrowy tryb życia! Jaki rak?!”. Podobnie zresztą reagowali podczas całego procesu diagnostyki kolejni lekarze specjaliści, czy to pulmonologii, czy później onkologii. „Niemożliwe” – mówili.

 

Podejrzewano różne inne choroby, ale rak płuca w tych przypuszczeniach się nie pojawiał. W momencie, kiedy zostały pobrane wycinki w szpitalu i kiedy obudziłam się po zabiegu, mąż powiedział mi, że jest to rak płuca. Mój synek miał wtedy 2 lata.

Na początku choroby byłam leczona chemioterapią. Czułam się po niej bardzo źle. Oprócz osłabienia, mdłości, wymiotów, zupełny brak apetytu, jadłowstręt. Ciężko było mi zebrać siły, jakich potrzebowałam, bo zabierała je chemioterapia. Ciężko było się później pozbierać. Nie miałam siły nawet na to, żeby usiąść na łóżku. Bardzo źle znosiłam drogę powrotną ze szpitala do domu. Ale w tym całym nieszczęściu, jakie mnie spotkało, miałam dużo szczęścia. Po 2 latach przerwy od zakończenia pierwszej linii leczenia, czyli chemio- i radioterapii, nastąpił czas regresji choroby. Pracowałam, wróciłam do normalnego życia, jakie prowadziłam wcześniej. Tomografia kontrolna wykazała nowe zmiany. Zostałam skierowana do profesora na konsultację. Zlecił kolejne badania, które stwierdziły mutację w genie ALK, dzięki czemu mogłam zostać włączona do programu lekowego, który bardzo dobrze toleruję. Czuję się świetnie od momentu, kiedy zaczęłam terapię. Z dnia na dzień czułam, jak przybywa mi sił. Stopniowo, po kilku miesiącach znów zaczęłam wracać do pracy i normalnego funkcjonowania. Opiekuję się synkiem, prowadzę samochód, jestem w 100 procentach samodzielna. Podróżuję. Zdarzają się dni, że zapominam, że jestem chora, zapominam o tym, że miałam wziąć rano tabletkę. Choroba stoi teraz obok mnie.

Czas jest w chorobie ważny, bo komórki nowotworowe tworzą się nieustannie. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że im szybciej się dowiemy o chorobie, tym mamy więcej możliwości leczenia i większe szanse na przeżycie. Myślę, że każdy chory przechodzi taki etap, że chyba wolałby nie wiedzieć: „A może lepiej nie wiedzieć, a może nie znać wyniku badania”. Ale im szybciej ten moment nadejdzie, tym większą mamy szansę na to, żeby walczyć. A jest o co.

Od czasu mojej diagnozy minęły 4 lata. Mój syn ma już 6 lat, dużo rozumie. A ja cieszę się, że żyję. W chorobie podstawą jest wsparcie rodziny. Pomaga też przekonanie o tym, że trzeba iść do przodu. Nie myśleć o tym, co będzie jutro, ani co będzie za tydzień. Liczy się „teraz”, cieszenie chwilą. Zdałam sobie sprawę z tego, że dotyczy to każdego z nas, nie tylko ludzi chorych. Kilku osób, które na początku mojej choroby bardzo mi współczuły, dzisiaj już nie ma. Nie ma więc reguły, jeśli chodzi o czas naszego życia, niezależnie od tego, czy ktoś jest chory, czy zdrowy. Trzeba więc cieszyć się tym, co jest teraz. To jest myśl, którą codziennie sobie przypominam i powtarzam, a która daje mi dużo siły. Ważna jest dla mnie moja rodzina. Chcę, abyśmy byli razem jak najdłużej.

Od momentu, kiedy zachorowałam, czas liczy się inaczej. Każda minuta, każdy dzień jest ważny, sprawia wielką radość. Dziękuję Bogu za te chwile, za to, że czuję się jak osoba zdrowa, tylko muszę wziąć dwie tabletki dziennie. I staram się wykorzystać ten czas maksymalnie, jak tylko potrafię. Z rodziną, z przyjaciółmi, aktywnie. W tej chwili funkcjonuję tak, jak funkcjonowałam przed chorobą – pracuję, chodzę na ćwiczenia. Na co dzień jestem fizjoterapeutką, zajmuję się pacjentami – dziećmi i dorosłymi niepełnosprawnymi. Ta praca wymaga siły, czy przy masażu, czy pionizacji pacjenta, czy przy pomocy w stawianiu pierwszych kroków dużemu mężczyźnie. Daję radę.

Czego sobie życzę? Tego, żeby informacja, że jest możliwość takiego leczenia, była bardziej rozpowszechniona. Dla mnie to była ciężka i długa droga. Poznałam wielu lekarzy, którzy rozkładali ręce. Dobrze by było, żeby takie możliwości leczenia były w całej Polsce rozpowszechnione i dostępne, aby nie trzeba było daleko dojeżdżać na leczenie.